„Ludzie ze świata nauki szybko zaczynają uznawać wiedzę jako ich osobistą własność, w której posiadanie weszli podczas studiów na uniwersytetach i akademiach. Jeżeli jednak ktoś inny przedstawia nowe idee, które stoją w sprzeczności z Credo lub mogłyby je nawet obalić, wtedy wszyscy podnoszą głos przeciwko temu zagrożeniu i nie szczędzą żadnych metod, żeby je stłumić. Ludzie opierają się nowym twierdzeniom różnymi sposobami: udając, że nic o nich nie słyszeli, mówiąc o nich z pogardą, jakby nie były warte nawet najmniejszego zainteresowania. Tak oto, nowa prawda może bardzo długo czekać na uznanie swojego objawienia.” – Goethe
Wirusy – wprowadzenie
W 1892 roku Dmitri Ivowski, rosyjski badacz bakterii, zebrał wydzielinę z zatrutych roślin tytoniu i jako pierwszy odizolował wirusa. Badacz poddał wydzielinę procesowi filtracji, aby usunąć z niej bakterie; jednak ku zaskoczeniu Ivowskiego, przefiltrowana substancja z łatwością powodowała chorobę u zdrowych roślin. W 1898 roku, holenderski botanik, Martinus Wilhelm Beijerinck, powtarzając eksperyment, również stwierdził, że istnieje niewidzialna przyczyna zarażeń – określił ją mianem „Wirusa mozaiki tytoniu”. W tym samym roku, dwójka niemieckich naukowców oczyściła płyn, zawierający „przefiltrowane wirusy”, które powodowały choroby kopyt i jamy ustnej u bydła. W tamtym okresie wirusy były nazywane „przefiltrowanymi bakteriami”, ale z czasem ten termin zaczął być używany wyłącznie w odniesieniu do wirusów i przestano mówić w ten sposób o bakteriach. Walter Reed, w 1901 roku, uzupełnił te odkrycia o filtrat, odpowiedzialny za żółtą febrę i niebawem liczba zidentyfikowanych wirusów zaczęła rosnąć w lawinowym tempie.
W 1935 roku, inny amerykański uczony, Wendell M. Stanley, powrócił do źródeł i wyizolował czystą, krystaliczną formę „wirusa mozaiki tytoniu” z przefiltrowanego, płynnego roztworu. Potwierdził, że te kryształy mogą z łatwością zarażać rośliny i uznał, że wirus nie jest żywym organizmem, skoro – podobnie jak sól – ulega krystalizacji, a jednocześnie nie traci infekcyjnych właściwości. Nie minęło wiele czasu, a bakteriolodzy – jak świat długi i szeroki – zaczęli poszukiwać wirusów, tym samym dając początek nowej erze biologii – czyli wirusologii.
Punktem zwrotnym w historii nauk medycznych była odpowiedź na pytanie o to, czy wirusy są żywymi organizmami. Początkowo, były opisywane jako materia nieożywiona; współcześnie twierdzi się, że wirusy są ekstremalnie złożonymi molekułami albo skrajnie prymitywnymi mikroorganizmami. Zazwyczaj są one określane jako pasożyty, które posiadają cykl życia. Sformułowanie „zabijające wirusy”, które jest stosowane w odniesieniu do pewnych szczepionek, bezpośrednio implikuje oficjalne przekonanie, że wirusy są żywymi organizmami. Najczęściej występujące w postaci nici DNA i RNA z okrywą proteinową, nie posiadające inherentnej zdolności do reprodukcji, wirusy – gdy w grę wchodzi replikacja – są uzależnione od organizmu gospodarza. Są skazane na wykorzystywanie kwasu nukleinowego żywych komórek. Infekcja następuję po to, by umożliwić reprodukcję białek wirusa – na przykład zmuszając organizm gospodarza do ich wytwarzania. Następnie, białka są wykorzystywane do montażu nowych wirusów, podobnie jak gotowe części do składania samochodów na linii produkcyjnej. Teoretycznie, to ich jedyny sposób na przetrwanie i infekowanie nowych komórek lub całych organizmów.
Narodziny wirusologii – poronienie?
Fundamentem, na którym powstała wirusologia, była doktryna monomorfizmu – głosząca, że wszystkie mikroorganizmy należą do określonych gatunków, są niezmienne, każdy patogenny typ powoduje tylko jedną, specyficzną chorobę, że mikroformy nigdy nie powstają endogennie (inaczej: nie mogą powstawać w organizmie samoczynnie), a tkanki i krew zdrowych ludzi są sterylne. Ostatnie stwierdzenie należy bezzwłocznie opatrzyć komentarzem. Teoretycznie, w warunkach idealnego zdrowia, krew może być aseptyczna, lecz nadal posiada ona potencjał, umożliwiający rozwój niebezpiecznych mikroform – to zagadnienie zostało szczegółowo omówione w mojej książce – „Sick and Tired”.
Długie, wielokrotnie powtarzane obserwacje żywej krwi pod mikroskopem, z zastosowaniem kontrastu fazowego, wykazały, że krew może zawierać zróżnicowane mikroformy, zarówno u osoby nie wykazującej objawów chorobowych, jak i u chorego. Te formy są łatwo dostrzegalne, nawet na długo przed wystąpieniem innych, fizycznych symptomów. Skoro regularnie powtarzane obserwacje pozwoliły skorelować ich obecność z innymi objawami chorobowymi, a absencję – z powrotem do zdrowia, można je traktować jako swoiste znaki ostrzegawcze, sygnalizujące nadchodzącą chorobę.
Monomorfizm – w ubiegłym stuleciu – stanowił kamień węgielny postępów w badaniach medycznych. Jednocześnie, był przyczyną, dla której medycyna głównego nurtu odrzuciła możliwość uczciwego zbadania zjawiska pleomorfizmu – polega on na tym, że wirusy i bakterie (a także drożdże, pleśń i grzyby) ewoluują z mikroskopijnych, niezniszczalnych cząstek anatomicznych, które nazywam mikrozymami. Te mikroformy mogą gwałtownie zmieniać postać, w zależności od stanu wewnętrznych tkanek, środowiska organicznego. Tezy, że krew i tkanki niekoniecznie są sterylne i że nie powinniśmy mówić o specyficznych chorobach, lecz raczej o stanach organizmu, stały się zalążkiem współczesnej „debaty Galileusza”. W cudzysłowie, ponieważ ci, którzy dziś ubierają się w szaty naukowego autorytetu, piętnując religijnych fanatyków, sami nie odrzuciliby błędnych przekonań, nawet, gdyby stanęli twarzą w twarz z nagą prawdą. Zakiełkowała ona w umyśle Antoine’a Bechampa w XIX wieku – on również był poniżany i prześladowany przez fanatycznych przedstawicieli kleru.
We wczesnych latach 30-tych minionego stulecia, nawiązała się gorąca dyskusja pomiędzy zwolennikami dwóch teorii: pierwszy obóz głosił, że bakterie mogą zostać zidentyfikowane w procesie filtracji, a drugi nie zgadzał się z tą hipotezą. Wynik tego wielkiego starcia znacząco wpłynął na kształt mikromorfologii, o czym wspomnę jeszcze w dalszej części tych rozważań. Na polu bitwy przetrwał ortodoksyjny pogląd, zakładający, że formy bakteryjne nie są wystarczająco małych rozmiarów, ani nie występują we wczesnych, mniejszych fazach rozwoju, co uniemożliwia im przeniknięcie przez filtr. To, co przesiąkało przez „odporny na bakterie” filtr, było czymś innym, na przykład wirusami. Standardowe podręczniki medyczne przez długie lata zachowywały rozróżnienie między bakteriami a wirusami. Mimo wszystko, po pewnym czasie, ustalono komórkową naturę wielu mikroform, początkowo branych za wirusy. W opinii piszącego te słowa, wraz ze zwycięstwem poglądu monomorficznego zginęło głębsze zrozumienie „chorób” zakaźnych, pozostawiając pole do popisu dla raka i innych objawów degeneracyjnych, takich jak HIV, AIDS, Ebola, hantawirusy, czy zapalenie wątroby typu C.
A co Ty widzisz?
Rozmiar typowej bakterii oscyluje wokół 1 mikrona. Większość możliwych do odsiania form bakterii (teraz nazywanych wirusami) mieści się w przedziale od 0.3 mikrona (300 milimikronów) do 0.01 mikrona (10 milimikronów) – szczególnie w skali koloidalnej (od 0.1 do 0.001 mikrona). Gros większych wirusów jest rozmiarów 1/3 do 1/4 typowej bakterii. W tym przypadku, rozmiar ma znaczenie – z prostej przyczyny – 0.3 mikrona to limit rozdzielczości współczesnych mikroskopów. Z tego powodu, odkrywanie nowych wirusów (z wyjątkiem tych wielkowymiarowych) wymagało zastosowania mikroskopu elektronowego, zwłaszcza, że kariera technologii mikroskopowej Royala Rife’a została zniszczona przez pewną grupę interesu, obawiającą się o swoje wpływy. Niestety, mikroskop elektronowy w procesie chemicznego plamienia, dezorganizuje lub uszkadza mikroformę, podczas, gdy technologia Rife’a pozwalała życiu toczyć się swoim torem i ewoluować pod okiem soczewki. Kiedy wirusy stały się wreszcie widoczne dzięki postępowi technologicznemu, umysły zainfekowane monomorfizmem, ogłosiły, że struktury białkowe wirionów są w organizmie intruzami.
Nowa teoria
Sformułowana przez Antoine’a Bechampa w XIX wieku zasada mikrofermentacji jest podstawą nowej teorii, dotyczącej “wirusów”. Obecnie – w myśl tej zasady – we wszystkich żywych organizmach istnieją biologicznie niezniszczalne elementy anatomiczne, które Bechamp nazwał mikrozymami. Są niezależnymi, organicznymi fermentami, zdolnymi do wytwarzania enzymów i mogącymi ewoluować w bardziej złożone mikroformy, takie jak bakterie, drożdże, czy pleśń. Bechamp stwierdził, że choroba jest stanem wewnętrznego środowiska danego organizmu; że choroby i ich objawy „z nas są zrodzone i rodzą się w nas” – i z pewnością nie są spowodowane przez atak mikroform. Bechamp postuluje ich endogenną ewolucję.
Z prowadzonych przeze mnie badań wynika, że kompleksy, które „nauka” nazywa wirusami i retrowirusami, tworzone są w komórkach, zgodnie z tym, co sugeruje zasada mikrofermentacji. Są one wytwarzane w odpowiedzi na alarmującą sytuację, taką jak zakwaszenie organizmu. Ich celem jest genetyczna naprawa – to naprawcze proteiny, które ewoluują z anatomicznych cząstek, a nie patogennych mikroorganizmów.
Wiadomo, że w skład normalnej aktywności komórki wchodzi genetyczna naprawa. Zarówno enzymy i proteiny muszą być w nią zaangażowane. Wirusy organizują się wokół DNA albo RNA, nigdy wokół obydwóch naraz. A zatem, wysoce prawdopodobne wydaje się, że ich rolą jest naprawa genetycznych molekuł albo innych struktur, a pojawiają się wraz z symptomami choroby, ponieważ organizm ich potrzebuje. A skoro wirusy potrzebują do reprodukcji żywych komórek, to skąd pewność, że choroby mają podłoże inwazyjne, a nie wewnętrzne? To komórki i ich mikrozymy mogą być reżyserami chorobowego spektaklu. Choroba (zaburzenie równowagi organizmu) może być na tyle przewlekła, że naprawcze proteiny są niemal zawsze obecne, nawet pomimo braku ewidentnych symptomów. Zatruta toksynami komórka nie jest zdolna do obrony przed lokalnymi uszkodzeniami genomu. Ponieważ większość badaczy nie jest świadoma istnienia zasady mikrofermentacji, a jeszcze mniejszy odsetek ją rozumie, te naprawcze struktury proteinowe są uznawane za obce i niesłusznie przypisuje im się powodowanie chorób.
Kolejną, interesującą kwestią, jest porównanie rozmiarów wirusów i mikrozym. Wirusy są uważane za jedne spośród najmniejszych biologicznych cząstek i często występują w rozmiarze koloidalnym. Za przykład mogą posłużyć: wirus, powodujący zapalenie wątroby typu A, mający 27 nanometrów (0.027 mikrona); analogiczny wirus typu B (0.042 mikrona); wirus polio (0.03 mikrona), wirus mononukleozy zakaźnej (0.042 mikrona); wirus HIV (0.080 do 0.12 mikrona), wirus grypy (0.08 do 0.12 mikrona), wirus świnki (0.15 do 0.30 mikrona); wirus ospy wietrznej (0.30 mikrona) i wreszcie mikrozyma, według Bechampa – występująca w rozmiarach rzędu 0.0005 mikrona.
W swojej książce – “The Blood and its Third Anatomical Element”, Bechamp stwierdza: „mikrozymy są początkiem i końcem zorganizowanej materii. To fundamentalny element anatomiczny, dzięki któremu komórki, tkanki, narządy i cały organizm może żyć (…) W zdrowym organizmie, mikrozymy działają harmonijnie i nasze życie jest, w każdym znaczeniu tego słowa, regularną fermentacją.
W stanie chorobowym, w harmonijność działania mikrozym wkrada się dysonans – fermentacja jest zaburzona, a mikrozymy zmieniają swoją funkcjonowanie albo zostają umieszczone w nienormalnej sytuacji, z powodu zakłócenia organicznej równowagi. Wirus stanowi produkt samorzutnej polimeryzacji mikrozym, albo (co jest mniej prawdopodobne) strukturę, utworzoną przez same mikrozymy. Jest otoczony proteinami, które również są złożone z mikrozym – okrywę proteinową można porównać do molekularnej skrzynki z narzędziami.
Wspólnie z lekarzami Glenem Dettmanem i Archibaldem Kalokerinosem, zastanawiam się, czy pisma Bechampa świadczą o tym, że w pewnych aspektach, przewidział on odkrycie RNA i DNA? Czy struktura genetyczna może być konstruktem, narzędziem mikrozym? Cytują oni osobistą korespondencję [1974] z profesorem Bayevem, członkiem Akademii Naukowej ZSRR, który opisuje swoje badania nad molekularną regeneracją RNA w drożdżach piwnych, dowodząc, że jest ona możliwa.
W moich własnych badaniach odnalazłem mechanizm molekularnej regeneracji podobny do tego, który opisuje Bayev.
W eksperymencie wykorzystałem 10-letnią, skrzepniętą krew, pochodzącą z kapilar kobiety chorej na raka. Jedna kropla 0.9% roztworu chlorku sodu wystarczyła, by przywrócić krwi wygląd i poziom aktywności, charakterystyczny dla świeżo pobranej próbki krwi. Innymi słowy, anatomiczne mikrozymy wyschniętej krwi zostały przywrócone do pierwotnego stanu aktywności. Nawet białe krwinki ponownie się uaktywniły. Ktoś może spytać o wyjaśnienie przyczyn odwrócenia polimerów, wytworzonych podczas krzepnięcia krwi. Na chwilę obecną, nie jest jasne w jaki sposób się to odbywa; można co najwyżej ogólnie stwierdzić, że najwidoczniej to, co podlega przekształceniu, może również zostać przywrócone do poprzedniego kształtu. W każdym razie, da się to zaobserwować. Na przykład, udało mi się zaobserwować i zarejestrować na wideo pałeczkowate mikroformy, które (bez żadnych widocznych oznak rozkładu) redukowały swój rozmiar z 10 mikronów długości aż do 0.1 mikrona.
To badanie podtrzymuje bardzo istotny postulat – a mianowicie, że w przeciwieństwie do tego, co głoszą przedstawiciele medycyny konwencjonalnej, komórka nie jest najmniejszą, ożywioną jednostką biologiczną. W rzeczywistości, tą najmniejszą jednostką są niezniszczalne mikrozymy, które przynależą „do specjalnej kategorii i nie mają swego odpowiednika”, jak stwierdził Bechamp, który odnalazł je – nadal gotowe do uaktywnienia się – w złożach kredy, których wiek szacuje się na, co najmniej, 11 milionów lat.
Cykl pleomorficzny
Ustaliłem, że cykl rozwojowy in vivo składa się z trzech głównych etapów: [1] etap prymitywny, zawierający kompleksy naprawczych protein, [2] pośredni, bakteryjny etap, zawierający formy, przenikające przez filtry, takie jak pozbawione ścian komórkowych drobnoustroje, opisane przez doktor Lindę Mittman [w: Cell Wall Deficient Forms, Stealth Pathogens] i wreszcie [3] etap kulminacyjny, złożony z drożdży, pleśni i stadium grzybiczego. Zwyczajny przebieg rozwoju przebiegałby od mikrozymy do naprawczych protein, później do bakterii, i tak dalej. Jednak, w pewnych, wyjątkowych okolicznościach, jest wysoce prawdopodobne, że mikrozymy pominą fazę prymitywną i bezpośrednio przekształcą się w bakterie. Te transformacje są równie zadziwiające, jak przemiana larwy w motyla, głównie z uwagi na prędkość przemiany, która odbywa się w ciągu minut, a czasem – nawet sekund. Analogicznie, gdy mikrozymy, pod wpływem zakwaszonego środowiska, przechodzą transformację, może ona nastąpić na tyle gwałtownie, że stadium bakteryjne, o ile w ogóle wystąpi, będzie pozbawione znaczenia w kontekście stanu chorobowego.
Podsumowując – objawotwórcze drobnoustroje mogą rozwijać się we wnętrzu organizmu w sposób nieinwazyjny, poprzez permutacje endogennych mikrozym, które aktywują się, gdy zachodzi potrzeba zmian. Tą sytuacją jest zaburzenie równowagi, Bechamp odnosi się do niej, nazywając ją „modyfikacją mediany”. Endogenna ewolucja jest ewidentna pod soczewką mikroskopu, gdy obserwuje się bakterie, pleśń, drożdże i formy grzybicze, które wychodzą z czerwonych krwinek, które początkowo wyglądają normalnie.
Biologiczne podstawy Cyklu Pleomorficznego
Istnieje wspólna, biologiczna podstawa cyklu pleomorficznego i wzrostu złożoności stopnia zorganizowania: bardziej skomplikowane drobnoustroje naturalnie rozwijają się po śmierci organizmu, mając na celu przetwarzanie jego anatomicznych i chemicznych struktur w cyklu przemian węglowych. Proces intensywnej ewolucji (odwracalnej) jest kluczowym procesem życiowym, który, poza stadium naprawczym, jest konieczny, by przywrócić ziemi martwy organizm. Mikroformy w drugim i trzecim stadium degenerują tkanki i substancje odżywcze organizmu poprzez rozkład (bakterie) i fermentację (pleśń i grzyby). W wyniku fermentacji, powstają kwasowe produkty przemiany materii, które kontynuują degenerację tkanek.
Symptomy choroby, szczególnie te degeneratywnego typu, NIE SĄ efektem działania wirusów. Symptomy sygnalizują chemiczną dekompozycję, lub wysiłek organizmu, ukierunkowany na przemianę materii przy udziale fermentacji i kwasowych toksyn, podczas gdy inne procesy organiczne, kluczowe dla przetrwania, nadal funkcjonują. Oczywiście, pewne inne czynniki mogą mieć udział w generowaniu objawów, na przykład: zatrucie metalami ciężkimi, czy zła kondycja psychiczna. Inne metody organizmu, stosowane w celu przetrwania, również produkują objawy, powszechnie określane jako choroby. Dobrym przykładem jest egzema, czyli awaryjne wydalanie kwasowych toksyn poprzez skórę.
Wspomniana wcześniej alarmująca sytuacja, albo modyfikacja mediany, to nic innego, jak chroniczne zakwaszenie tkanek (niezbalansowane pH) i niedotlenienie krwi i tkanek, wywołane pokarmem, formującym kwasy, niezdrowym trybem życia, stresem emocjonalnym i środowiskowym. To nie jest żadne uproszczenie! Zakwaszenie i niedotlenienie, w biologicznym wymiarze, sygnalizują śmierć organizmu-gospodarza mikrozymom, jednocześnie tworząc zniszczone obszary (strefy śmierci) w układzie koloidalnym płynu wewnątrzkomórkowego. To właśnie podstawowa przyczyna fizjologicznego stanu chorobowego, z którego wynikają symptomy, potocznie określane jako specyficzne choroby.
Reasumując – dokonaliśmy rozróżnienia między stanem chorobowym a jego następstwami – symptomami, które stanowią zarówno niebezpiecznie przekształcone mikrozymy i fizjologiczne charakterystyki poszczególnych chorób. Wraz ze swoim rozwojem, drobnoustroje (bakterie, drożdże, grzyby i pleśń) stają się desantowymi formami mikrozym, które rozwijają się, gdy choroba na poziomie komórkowym wymaga zniszczenia tkanki. Wyżej rozwinięte formy są łatwiej dostrzegalne we krwi, zanim fizyczne objawy zaczną narastać. Zanikają, gdy zadanie recyklingu jest ukończone, ponownie stając się mikrozymami, obecnymi w ziemi i w powietrzu.
Wirus? A może toksyna lub kwas?
Biorąc pod uwagę wczesny etap izolowania wirusów, powstaje pytanie, czy obecnym w przefiltrowanych płynach, niewidocznym drobnoustrojom, towarzyszyły produkty fermentacji, takie jak mykotoksyny, albo zagrzybione elementy komórek, takie jak DNA. Jeżeli niefiltrowany wirus zostanie wstrzyknięty do organizmu, aby udowodnić wirulencję, jest niemal pewne, że przenikające przez filtry, molekularne toksyny zostaną do niego również wprowadzone. Czy „czyste kryształki wirusa mozaiki tytoniu” doktora Stanleya mogłyby w istocie być skrystalizowanymi, kwasowymi toksynami? Jeżeli tak, z pewnością wywoływałyby objawy, analogicznie do egzotoksyn w pośrednim stadium cyklu rozwojowego. W żadnym wypadku nie stanowi to dowodu na nic innego niż to, że możemy wywoływać chorobę poprzez iniekcję trucizny.
W moich badaniach, stosowałem mikroskopy, wykorzystujące ciemne pole i kontrast fazowy. Krystalizacja kwasów we krwi była powszechnym zjawiskiem. To normalne, że ciało wykorzystuje wapń lub inne sole mineralne czy też tłuszcze, w reakcji chelatowania kwasowych produktów procesu fermentowania białek, tłuszczów czy cukrów. Tego rodzaju złoża kryształków odnajduje się również w tkankach, dotkniętych nowotworem. Złośliwy guz usunięty z piersi jednej z badanych przeze mnie osób, miał wiele złogów wapniowych. Tworzenie złogów to próba unieszkodliwienia substancji kwasowych, które zatruwają nasze komórki, a także dezaktywacji koloidalnych koagulatów we krwi i płynie wewnątrzkomórkowym.
Określenie “wirus” jest łacińskim słowem “trucizna”. Sugeruje nam to bezpośrednią przyczynę objawów chorobowych – truciznę: egzotoksyny, mykotoksyny, czy toksyny w otaczającym nas środowisku – (z których wiele to przekształcone mykotoksyny). Ortodoksyjna medycyna dobrze zdaje sobie sprawę z faktu, że przyczyn symptomów zakaźnej choroby należy szukać raczej w bakteryjnych toksynach, niż w samych bakteriach, które tylko stanowią ich pożywkę. Mało uwagi poświęca się temu prostemu, lecz szalenie ważnemu rozróżnieniu. To zarazek zawsze skupia na sobie zainteresowanie. W środowisku medycyny konwencjonalnej nie ma świadomości, że podobną rolę odgrywają kwasowe toksyny, kumulowane przez mikroformy w cyklu pleomorficznym. Odpowiedź ciała na ich działanie jest zazwyczaj przypisywania wirusom, które nie produkują toksyn, ponieważ same są toksynami lub kwasami, ale nie przeszkadza to twierdzić, że właśnie one sieją wokół grozę i zniszczenie. Jeżeli wirusy w ogóle uczestniczą w wytwarzaniu objawów u gospodarza, to tylko dlatego, że dostarczany jest im bodziec do przekształcenia się w bardziej złożoną, toksyczną formę genetyczną. Poniekąd mniej prawdopodobną możliwością jest teoria, że wirusy powodują zniszczenia w wyniku błędnej konstrukcji lub funkcjonowania, z takiej czy innej przyczyny, jak – na przykład – z powodu braku mineralnych składników odżywczych, które prowadzą do niedoborów minerałów alkalicznych.
Niezrozumienie spotyka się z potępieniem
Poza chemiczną toksycznością, jaką jest wpływ strachu (emocjonalnej toksyczności), który słowo “wirus” zasiewa w umysłach i sercach? Zostało powiedziane, że strach jest najbardziej śmiercionośną chorobą. Jeżeli „choroba” zabije jedną osobę, strach przed nią może zabić kolejne dwadzieścia. Ogólne niezrozumienie, otaczające kwestię zagrożenia wirusami, jest wynikiem fundamentalnego, biologicznego błędu, mającego swoje źródło w teorii Louisa Pasteura – właśnie ten brak zrozumienia jest odpowiedzialny za choroby, będące wynikiem autosugestii.
Na przykład, w Afryce lekarze określają zespół objawów, podobnych do AIDS, mianem syndromu „śmierci voodoo”. Fragment relacji jednej z pielęgniarek: „pojawiali się ludzie, którzy – patrząc przez pryzmat objawów – byli pacjentami z AIDS, jednak gdy poddawano ich testom na obecność wirusa i otrzymywano negatywne wyniki, nagle powracali w pełni do zdrowia i po dziś dzień mają się dobrze.” To zabawne, bo gdyby teoria bakterii była oparta na faktach, słusznie byłoby obawiać się wirusów. Problem w tym, że żyłoby niewielu, może nawet tylko kilku ludzi, z którymi można by się dzielić swoimi obawami, bo reszta byłaby już dawno martwa. Tak zwane patogeniczne drobnoustroje są dla badaczy, lekarzy i koncernów farmaceutycznych tym samym, co przestępcy dla policyjnych detektywów – celem i uzasadnieniem ich istnienia.
Oto, co Encyklopedia Britannica ma do powiedzenia na temat bakterii (te słowa można również odnieść do wirusów):
„Powszechnym wyobrażeniem bakterii w umysłach większości ludzi jest ukryta i złowroga zaraza, przyczajona w oczekiwaniu na zniszczenie ludzkiego rodzaju. Ta popularna koncepcja zrodziła się z prostej przyczyny: uwaga była skupiona na bakteriach z powodu ich odkrycia około siedmiu lat temu, następnie przeniesiono ją na relację, pomiędzy bakteriami a chorobami, aż wreszcie – bakteriologia stała się pełnoprawną gałęzią nauk medycznych. Relatywnie niewielu ludzi przypisywało bakteriom istotną pozycję w świecie żywych stworzeń, którego są prawowitymi mieszkańcami.
Tylko kilka rodzajów bakterii znanych nam dziś rozwinęło się w sposób, który umożliwia im zamieszkiwanie w ludzkim ciele i szkodzenia jego zdrowiu. Na każdy z tych rodzajów przypadają dziesiątki innych, które są zupełnie nieszkodliwe, a nawet zaliczane w poczet organizmów przyjaznych gatunkowi ludzkiemu”.
Faktycznie, w świetle wiedzy o aktywności bakterii, te słowa są dalekie od przesady. Samo istnienie człowieka jest, w rzeczy samej, zależne od bakterii – bez nich, życie nie mogłoby zaistnieć, ponieważ każde zwierzę czy roślina, zawdzięcza swoje istnienie urodzajności gleby, która z kolei determinowana jest przez aktywność mikroorganizmów, których niezliczone rzesze zaludniają glebę. Jednym z głównych celów tego artykułu będzie pokazanie, jak bardzo prawdziwe jest to stwierdzenie; będzie w nim tylko kilka odniesień do organizmów, które powodują choroby u ludzi i zwierząt – w tej kwestii odsyłam do hasła: Patologia i odporność [Encyklopedia Britannica, XIV edycja, Tom II, strona 899].
Ogólne przesłanie tego artykułu odnosi się nawet bardziej do wirusów niż bakterii, ponieważ wywołały one znacznie więcej strachu, jednocześnie nigdy nie wywołując objawów chorobowych, za które odpowiedzialne są kwasowe produkty przemiany materii. Autor zdaje sobie sprawę, że bakterie – z drobnymi wyjątkami, odkrytymi u ludzi i zwierząt – nie powodują chorób, lecz jedynie wtórne objawy, że ich prekursorami są formy endogeniczne dla wyższych organizmów i że „nie rozwinęły się one w sposób, który umożliwiałby im życie w ludzkim ciele”. Odwrócenie tego stwierdzenia nadałoby mu głębszy sens. Zgodnie z jedną teorią mikrobiologiczną, drobnoustroje ewoluowały w ciągu eonów, aby stać się organizmami wyższego rzędu. W pewnym sensie, ludzkie ciało rozwinęło się jako wyspecjalizowane środowisko, dostosowane do potrzeb drobnoustrojów.
Istotnym wymiarem zależności bakterii od wyższych form życia jest populacja flory bakteryjnej, zamieszkująca ludzki układ trawienny. Dosłownie, te „obce gatunki” utrzymują nas przy życiu. Większość bakterii pełni tę samą, wspólną rolę – niezależnie od tego, czy znajdują się w ziemi, odchodach, ludzkim układzie trawiennym, czy gdziekolwiek indziej – wszystkie są kluczową częścią procesów życiowych wyższych organizmów. Nie zaatakują, wręcz nie mogą zaatakować, zdrowych komórek lub tkanek, ale jedynie przekształcać chorą lub martwą tkankę, analogicznie do insektów, które przyciągane są przez słabsze rośliny. Jak powiedział Bechamp: „nic nie pada ofiarą śmierci, wszystko pada ofiarą życia”.
W świetle nieporozumień, powstałych wokół fundamentalne, biologicznego błędu, jakim jest teoria chorób o podłożu bakteryjnych, ogłoszenie osadów, powstałych w wyniku filtracji chorych tkanek jako nowo odkrytego, zaraźliwego drobnoustroju, było przyczyną jednej z największej pomyłek w historii biologii.